Albania Bałkany

Libohova w Albanii. Zamek, wysypisko, deszcz i platan

Kiedy nie za bardzo masz co robić, wpada się na głupie pomysły. Ale kiedy za oknem leje i tylko czasami są krótkie okna pogodowe człowiek lekko świruje.

W górach Albanii, w Theth, gdzie chciałem początkowo jechać lał deszcz i było około pięć stopni.  Pogoda zmienna jak to w górach. Wyszło zatem, że musiałem zabić deczko czasu w Gjirokastrze i jej okolicach, gdzie jak wynikało z map pogody padało najmniej. Pojechałem do Libohovej.

Po tym jak zwiedziłem już Gjirokastrę, padło na to, że pojadę do odległej zaledwie około 20 km Libohovej. Na miejscu miał czekać stary zamek w postaci ruin oraz „klimat.” Cokolwiek by to miało oznaczać. Tak mówił właściciel hostelu, tak też wcześniej wyczytałem w internecie.

Przyjechałem zatem. Zegarek wskazywał godzinę jedenastą. Spojrzałem w górę, zlokalizowałem zamek i wąską i krętą drogą poszedłem w jego kierunku. Już po chwili  poczułem klimat. Klimat, który określiłbym mianem małowiejskości. Zza bram dochodziło gdakanie kur, muczenie krów i zapachy produkowane przez owe ostatnie. Słowem ktokolwiek przechodził kiedyś obok obory, wie o czym mówię.

Zamek w Libohovej
Droga do zamku w Libohovej prowadzi krętymi drogami, a na szczycie czeka upragniony cel, który jednak nie okazuje się siedliskiem księżniczki, ani nawet smoka. Za to są barany!

Zwiedzając w deszczu Libohovą

Idąc zatem powoli w tak pięknych okolicznościach przyrody, doszedłem po kwadransie do zamku, tylko że aby było zgodnie z prawdą, lepiej powiedzieć, że doszedłem do murów zamku. Murów, bo główne wejście zostało zamurowane a pod murami rozłożyło się jakieś gospodarstwo. I w tym momencie kiedy kontemplowałem ten idylliczny, sielskogospodarski  widok oberwała się chmura. Chcąc schronić się przed lecącą w moim kierunku ścianą wody, wybrałem jedyne dostępne schronienie czyli płytką dziurę w murze pozostałą po jakichś ludziach czy to szukających skarbów, czy to chcących wydłubać  z niego trochę budulca pod jakiś swój „pałac” lub inne zabudowania gospodarskie. Tylko okazało się, że aby dotrzeć do schronienia, musiałem przejść przez powstałe pod murem wysypisko śmieci a zarazem kompostownik.

Walonek czy innych gumofilców nie miałem, ale buty trekkingowe radzą sobie także w takich sytuacjach. Okazało się jednak, że pomimo deszczu zjawiła się tu pani, pchając przed sobą taczkę. Wylała z niej sporo brunatnej substancji, która chcę głęboko wierzyć, że była gliną. I ów widok, był jednym z powodów, dla których postanowiłem wyjść z tego prowizorycznego i jednak przeciekającego schronienia.

Okolice zamku w Libohovej
Jeśli używać fachowego nazewnictwa, to tak wygląda podzamcze w Libohovej. Tylko nie wiem, czy to gospodarstwo obok, to osada służebna 😉

Po cichu liczyłem że z tyłu ruin będzie jeszcze jedna brama. W końcu każda twierdza powinna mieć drugie wyjście. Nie pomyliłem się, problem tylko w tym, że prowizoryczne drzwi były w jakiś cudowny sposób zapętlone drutem. W sumie mógłbym to odwiązać tylko nie wiem czy na powrót bym właściwie zapętlił. A drzwi musiały być zamknięte, bo na środku zamkowego dziedzińca pasło się stado owiec.

Obstawiam, że ktoś by się zirytował, gdyby całe stado za moją przyczyną rozpełzło się po okolicy. Skulony wewnątrz małych drzwiczek, ledwo ochraniających przed ulewą, starałem się podziwiać okolicę. Przyznam obiektywnie, że jeśli świeciłoby tu ładne słońce, widoki ze wzgórza byłyby przepiękne. Widok na nie tak odległe jezioro, na góry po przeciwnej stronie doliny… Ale że lało, to wcale pięknie tu nie było. Ołowiane niebo, zacinający deszcz, chłód.

Widok na okolicę z Libohovy
Panorama rozpościerająca się spod twierdzy w Libohovej. W słoneczny dzień musi być tu pięknie.
Widok z Libohovej na okolicę.
Widok z Libohovej na okolicę.

Pozostało mi tylko wrócić w kierunku przystanku autobusu powrotnego i pogwizdywać znaną piosenkę „rain drops keep falling on my head.” Radosne gwizdanie przeszło mi jednak, kiedy spojrzałem na zegarek, na którym była 12:10. Jak mi powiedziano w pobliskiej piekarni, powrotny autobus miał być o 18. Wychodziło zatem, że spędzę sześć godzin w mieście, w którym prawie nic nie ma, a jeśli jest to i tak nieosiągalne bez sztormiaka. Urocza perspektywa.

Ale przemykając od dachu do dachu w rzadkich chwilach kiedy deszcz ustawał w poszukiwaniu suchego miejsca, „odkryłem” piękne, stare, ogromne platany pod którymi wypoczywał sam lord Byron. A odkryłem to miejsce tylko dlatego, że w ich cieniu kryła się knajpa. To tam do zamówionej kawy a potem i herbaty, dano mi też przewodnik po okolicy. A potem przemknąłem do innej knajpy, bo w końcu miałem zwiedzać. I szkoda tylko, że nie zwiedziłem dobrze Libohovej, ale co ja poradzę, że deszcz nie przestawał padać?

Może kiedyś będzie kolejna okazja.

Oceń artykuł, jeśli Ci się podobał
[Ocen: 0 Średnia: 0]

Marzenia nigdy nie spełniają mi się same. To ja je spełniam! Dlatego jeśli tylko mogę, pakuję większy lub mniejszy plecak i jadę gdzieś w świat. Samolotem, autobusem, samochodem lecz najbardziej lubię pociągiem. Kiedyś często podróżowałem do Azji i na Bałkany. Dziś częściej spotkacie mnie w Polsce. Wolę też brudną prawdę niż lukrowane opowieści o pędzących po tęczy jednorożcach. Dlatego opisywane miejsca nie zawsze są u mnie wyłącznie piękne i kolorowe. Dużo pracuję zawodowo, a blog to po prostu drogie hobby, które sprawia mi przyjemność.

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.