W życiu mam słabość do trzech rzeczy: Podróży solo, dobrej kawy i dobrego piwa. A tak się wspaniale składa, że wszystkie te czynniki doskonale się uzupełniają. Zatem kiedy gdzieś wyjadę, zawsze szukam kawiarni rano, a craftowego piwa wieczorem.
Autor bloga Osmol.pl
Jeśli weszliście na stronę „o mnie”, to pewnie ciekawi jesteście, kim jest autor bloga Osmol.pl. A zatem: Nazywam się Paweł Osmólski. Zapraszam do lektury, podczas której dowiecie się, dlaczego podróżuję, jak podróżuję i co robię na co dzień. Słowem w jaki sposób na te podróże zarabiam. Bo od razu powiem, że prowadzenie bloga to kosztowna sprawa i każdego roku blog kosztuje mnie kilka tysięcy złotych. Nie licząc czasu włożonego w pisanie artykułów, ale to inna sprawa.
Jak każdy mam słabości. Największą jest kawa. I dlatego właśnie jeśli obserwujecie mnie na Facebooku, to wiecie, że raport kawowy czyli meldunek z kawiarni, jest pierwszym wpisem z nowego miejsca, które odwiedzam. Nieodmiennie przy tym narzekam na ceny kawy w Polsce. Ale na drugim biegunie niemal zawsze twierdzę, że polskie piwo jest lepsze, a polscy browarnicy najlepsi w świecie. Mam na myśli piwo craftowe. Rano kawa, wieczorem piwo 🙂 A co między tym? Oczywiście zwiedzanie i przyznam się Wam, że odwiedzając miasta, staram się poruszać piechotą, bo z tej perspektywy najlepiej widać . Każdego dnia pokonuję około 20 km.
Aha i lubię też się wspinać na różne zabytki i patrzeć na miasta z góry. Bo czy taki widok, jak poniżej z restauracji w Nepalu, nie jest przepiękny?!

Jak podróżuję
Uwielbiam podróże samemu i na własną rękę, zatem niezwykle rzadkie są artykuły na blogu, które powstały podczas wyjazdu większą grupą. Cóż, Frank Sinatra śpiewał „I did it my way” i ja też „Idę własną drogą” Wiecie co jest wspaniałego w podróży na własną rękę? To że zawsze wszystko jest twoją winą, albo twoją zasługą. Nigdy nie można nic na nikogo zwalić, a złym można być tylko na siebie. Np. wtedy, kiedy w Czarnogórze, w miasteczku Bar, o minutę spóźniłem się na autobus do Dubrownika. Ech, jaki ja na siebie byłem zły!
Ale też fantastycznie jest, mieć coś tylko dla siebie, jak ostatnio w Himalajach, kiedy robiłem trekking dookoła Annapurny. Tylko ja i przestrzeń z przecudownym widokiem na ośnieżone szczyty i zieloną dolinę u moich stóp. A nad wszystkim niebieskie niebo. Tak moi drodzy wyglądało szczęście i tak się czułem. Najpiękniejsze emocje przeżywa się samemu, możecie nawet do woli płakać ze szczęścia. Bez żadnego wstydu, że ktoś zarzuci Wam słabość 🙂
Aha, zdradzę Wam jeszcze, że lubię wybierać lokalne środki lokomocji. Wiem, bywa ciasno, trzęsie, bywa ryzykownie, ale ja to lubię. Lubię jechać z kurami, siedzieć na worku z kukurydzą lub jechać na dachu autobusu!

Podróże – jak się to zaczęło
Kiedyś leżałem na łóżku i wzrok mój padł na półkę, gdzie stał przewodnik po Nepalu. Przewodnik dołączany do jakiegoś gazetowego wydawnictwa. Spojrzałem na niego i pomyślałem: dlaczego by tam nie pojechać? Sprawdziłem konto w banku, upewniłem się, że mnie stać i… kupiłem bilet. W zasadzie wszystkie moje mikre oszczędności wydałem na to marzenie. Zobaczyłem Himalaje w Nepalu! Nie wiem, czy wiecie, jakie to uczucie, kiedy siedzi się w samolocie, w którym zamknęły się drzwi i nie ma już odwrotu. Leci się po raz pierwszy w nieznane, ku przygodzie. Uwielbiam to uczucie, uzależniłem się od niego!

Nie to, że wcześniej nie jeździłem, ale nie były to wyjazdy wielce świadome. No i powiedzmy sobie szczerze: na studiach były to raczej bieda wyjazdy, bo oszczędzałem, na czym się tylko dało – od jedzenia przez nocleg, po bilety wstępu. Tak, wstyd się przyznać, ale czasami „zwiedzałem z zewnątrz.” Ale udało mi się wtedy pojechać drogą lądową do Stambułu i zobaczyć magiczną i majestatyczną Hagia Sophię i niezbyt w mojej ocenie imponujący Błękitny Meczet. Aha i cysterny też były piękne! Któryś wakacji wraz z moją ówczesną dziewczyną pojechaliśmy do Kamieńca Podolskiego i przyznam, że mam do tego miasta sentyment, bo twierdza w Kamieńcu Podolskim jest po prostu imponująca. Aha, byliśmy też na Krymie! Wtedy, kiedy był jeszcze ukraiński a nie rosyjski. Ech, powiem Wam, że do pałacu w Liwadii chętnie bym wrócił. Krym jest przepiękny!
Zimą wyjeżdżałem na Słowację, ale nie po to by zwiedzać, tylko by jeździć na nartach. Za to latem jeździłem na Słowację w Tatry i wyznam, że słowackie Tatry uwielbiam! Schodziłem niemal całe i darzę je wielkim sentymentem. Są mniej zadeptane niż polskie Tatry, a jednocześnie o wiele większe. No i ten widok z Polskiego Grzebienia lub Czerwonej Ławki. Magia! A potem, jak poszedłem do pracy, uzbierałem troszkę pieniędzy, poleciałem do wspomnianego wyżej Nepalu.
Ulubione kierunki, czyli dokąd wyjeżdżam
A potem już poszło z górki. Złapałem bakcyla podróżowania, zaraziłem się Azją i nie umiem bez niej wytrzymać. Kocham uciekać do Azji, kiedy w Polsce trwa najgorsza pora roku czyli późna jesień. Nieskromnie powiem, że na tym blogu znajdziecie jedne z lepszych w polskim internecie informacje o Birmie, sporo dowiecie się o Iranie, poczytacie o Uzbekistanie, ale także sporo o Laosie… Dużo tego, a mnie wciąż jest mało!

Latem uwielbiam Bałkany, ale nie tyle zatłoczoną i dość popularną Chorwację, co raczej magiczną i jeszcze nie tak turystyczną Albanię oraz Czarnogórę – mały kraj pięknej różnorodności. Nic na to nie poradzę, że Kotor pokochałem miłością czystą, że powrót do Gjirokastry sprawia mi zawsze przyjemność, że Berat jest perełką i że nie ma nic piękniejszego niż wino lub rakija spożywane z widokiem na Stary Most w Mostarze. Wiele jest miejsc, które na Bałkanach uwielbiam, ale do niektórych mam szczególny sentyment. Każdy ma swoje miejsca w świecie, prawda?

Ostatnio zaczynam odkrywać i opisywać Polskę, bo strasznie zaniedbałem piękno pod nosem. A przecież takie miejsca jak kopalnia soli w Wieliczce, Kościół Pokoju w Świdnicy i piękne miasto Świdnica są miejscami wpisanymi na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tak, zaczynam odkrywać Polskę, bo Polska jest piękna! I na pewno będzie jej na blogu coraz więcej, bo takie perełki jak Zamość lub Jarosław po prostu nie dają się zwiedzać inaczej niż z zachwytem. Aha, nie zapominajmy o przepięknym Chwalęcinie. Wiem, nie słyszeliście o nim, a powinniście!
Co robię na co dzień, czyli nie tylko blogiem żyję
Blog to tylko bardzo kosztowne hobby. I nie chodzi mi tylko o to, że podróże kosztują. Napisanie jednego artykułu, który Wy przeczytacie w pięć minut, zajmuje mi nawet 10 godzin. Te większe, jak np. Angkor Wat, zajęły mi ponad 20 godzin. Tyle zajmuje nie tylko napisanie, ale także dobór zdjęć, a potem obróbka całości, by dobrze się czytało, ale także było dobrze widziane przez wyszukiwarkę Google’a.
Tak, blog to hobby. Na co dzień pracuję w warszawskim Mordorze jako Product Owner jednego z największych polskich portali internetowych oraz bardzo dużego serwisu biznesowego. W obydwu jestem wspomnianym PO i odpowiadam za styk technologii z redakcją, marketingiem, sprzedażą oraz SEO. Tak, jestem zdecydowanie internetowy. Aha, zawsze mam problem, by wytłumaczyć znajomym i rodzinie, co ja tak naprawdę robię 🙂 Zatem jeśli jesteście „z branży”, doskonale wiecie, co robię, a jeśli nie, to przepraszam, po prostu nie umiem tego dobrze wytłumaczyć. Mamie tłumaczyłem już wielokrotnie, ale wciąż nie wie. I ja na jej miejscu też bym nie wiedział.
Jeśli macie jakieś pytania, zapraszam do kontaktu poprzez maila osmol.blog@gmail.com. Ale nie obrażajcie się, jeśli nie odpowiadam tak szybko, jak byście tego oczekiwali. Blog to pasja i hobby, na przysłowiowy chleb zarabiam w inny sposób. I praca zajmuje mi czasami nawet 10 godzin albo i więcej dziennie. Do tego dochodzi dojazd do pracy i powrót z niej czyli kolejne półtorej godziny. Czasami po prostu nie mam na nic siły. Zatem przepraszam, jeśli nie odpowiem.
Aha, jeśli chcesz ze mną nawiązać współpracę, masz ciekawą propozycję lub chcesz, byśmy wypracowali ją wspólnie, zajrzyj pod ten link.