Muzeum wsi łowickiej czy raczej oficjalnie skansen w Maurzycach, to miejsce w sam raz na szybki wypad, jeśli ktoś lubi skanseny i starocie. Tu można się przenieść w czasie o około sto lat do czasów, w których jako budulec królowało drewno, a tradycja, była rzeczą świętą.
Ponieważ kupiłem rower nagle miejsca, które do tej pory wydawały się odległe, trudne lub niemożliwe do odwiedzenia komunikacją zbiorową, stały się dostępne. Dlatego pewnego sobotniego poranka wsiadłem z rowerem w pociąg do Łowicza i po godzinie z małym okładem mknąłem już przez pola i lasy w kierunku skansenu w Maurzycach. Przyznam się, że już sama droga, to była wielka frajda. Kwitnące łąki, zielone nadrzeczne szuwary, lasy rozśpiewane ptakami. Piękna jest ta nasza Polska i warto pojechać na chwilę na wieś, by usłyszeć prawdziwą naturę a nie tylko szum samochodów w mieście.
Skansen w Łowiczu – bo skansen w Maurzycach podlega muzeum w Łowiczu, nie jest jakoś doskonale oznaczony, jeśli chodzi o dojazd. Chyba, że jedziecie od głównej drogi na Poznań. Ja jechałem opłotkami, bo jazda rowerem pośród samochodów, to mała przyjemność. Ale wreszcie udaje mi się trafić – Google Maps często pomaga. Na wejściu od razu zaskoczenie, bo okazuje się, że na budynku dawnej kasy wita mnie napis, że bilety są do nabycia w wartowni. A ta jest jakieś sto metrów dalej. Dziwne to, ale ciekawe i pokrzepiające, że wszyscy karnie podążają do wartowni i uiszczają opłatę. Nie to, że są tu jakieś tłumy zwiedzających, bo około godziny 11, kiedy tu przybywam, jestem ja i może jeszcze 5 osób. Zagęszcza się dopiero około dwunastej.
Skansen w Maurzycach – zwiedzanie
Na początku wita nas kuźnia, a raczej jej rekonstrukcja. Ot, mała chałupinka, w której mieści się zagrodzone kratą pomieszczenie odtworzonej dawnej kuźni. Kuźnia jak kuźnia, dużo metalu 🙂 Ciekawiej robi się nieopodal, bo oto mamy chałupę, w której zrekonstruowano salę szkolną – drewniane ławki, brak wymyślnych pomocy dydaktycznych. Ot można sobie zwizualizować szkołę z dwudziestolecia międzywojennego.
Czasy, kiedy nauczyciel to był ktoś, a umiejętność czytania i pisania, momentalnie zapewniała awans społeczny. Tuż obok, bo po przeciwnej stronie sieni zrekonstruowano pokój wiejskiego nauczyciela z tego samego okresu. I tu też jest skromnie, nie ma też wielu książek, pomocy naukowych itp. Rządzi raczej wysmakowana prostota, widać, że i wówczas nauczyciel nie miał wielkich dochodów. Widocznie jest to naszą narodową tradycją, że nie inwestujemy w naukę i w przyszłość. Ale to temat na inną opowieść.
Idąc dalej mamy okazję zwiedzać kolejne chaty, ich wyposażenie i to, co do życia na wsi było kiedyś niezbędne. Dlatego wchodzę nie tylko do chałup, ale także zaglądam na podwórka, bo tam w stodołach i innych budynkach gospodarskich jak na przykład lamusach, stoją rzędami dawne narzędzia rolnicze Wierzcie mi, że zebrano potężną kolekcję tego, co dawniej ułatwiało pracę na roli. Mamy tu zatem pługi, brony, wialnie, ale także młockarnie! Podobne do tych, które pamiętam ze stodoły u dziadka! To była ta era, kiedy kombajny nie były jeszcze tak popularne, występowały przeważnie tylko na polach w PGRach, a ludzie radzili sobie ze pomocą snopowiązałek lub po prostu kosiarek. Aha, zwykłą kosiarkę też zobaczymy przed jedną ze stodół.
Ale żeby nie było, że tylko po stodołach chodziłem, że obejrzałem stajnię z wyposażeniem i przydomowy zakład stolarski… to zajrzałem też do kościoła, który został tu przewieziony w kawałkach z okolicznej wsi, a następnie złożony niejako jak trójwymiarowe puzzle. To musiał być bardzo, bardzo imponujący proces. W środku rzecz jasna jest wszystko to, co powinno być w takim miejscu. Jest ołtarz główny i boczne, są obrazy, stacje drogi krzyżowej na ścianach i rzecz jasna szeregi ław, które w niedzielne przedpołudnia przestały się już zapełniać tłumem wiernych.
I jak już przy wiernych jesteśmy, to rzecz jasna w chałupach da się podejrzeć, jak dawniej się żyło. Jak wielopokoleniowe rodziny mieszkały razem w dwóch izbach. Jak było skromnie i jak bardzo codzienne życie było przesiąknięte wiarą i tradycją. I rzecz jasna w wielu chatach przy drewnianych stropach wisiały łowickie wycinanki. Bo przecież to coś, co jest chyba najbardziej charakterystyczne dla tego regionu. A przynajmniej mnie się najbardziej kojarzy. Ok, jeszcze święte obrazy na ścianach, bo wszak trudno mówić o polskiej wsi w oderwaniu od zwyczajów chrześcijańskich. Od Kościoła, świętych obrzędów, rytuałów i boskiej opieki.
A na deser zostawiłem sobie budynek, który budzi chyba zawsze największe emocje, bo i kto nie lubi wiatraków? Na przykład taki Don Kichot uwielbiał! 😉 Także i ja popędziłem w jego kierunku, jednak nie na dzielnej klaczy lecz na własnych nogach. Tu niestety rozczarowanie, bo do wnętrza wejść nie można, a na osłodę pozostaje wystawa kamieni młyńskich, które stoją oparte o ścianę. Ponieważ jednak w pobliżu nie ma rzeki, nie ma się co martwić, że ktoś nam taki kamień przytroczy do szyi i rzuci w toń 😉
I tyle by było z tej mojej wizyty w skansenie łowickim w Maurzycach! Teraz pozostało wrócić do masztu flagowego tuż obok sceny, do którego przypiąłem rower, bo nie było żadnego stojaka, gdzie mógłbym to zrobić na legalu. Teraz przede mną powrót do Łowicza przez okoliczne pola, lasy i łąki! Piękne są te mijane krajobrazy…
Dawno nie byłem w żadnym skansenie. Ostatnim był chyba Gaj Szewczenki we Lwowie, a wcześniej Sirogojno w Serbii, zatem trudno mi ocenić, czy to dobry skansen, czy nie. Powiem tylko, że ja na pewno nie żałuję.
Ale korzystając, że mam rower, pomknąłem dalej w kierunku Arkadii w Nieborowie, obejrzeć tamtejsze wysmakowane i ozdobne ruiny w specjalnie założonym parku przypałacowym.
A jeśli jesteście już w tych okolicach i macie czas oraz przyjechaliście samochodem, to może warto zwiedzić okolicę? Jest tu kilka ciekawych miejsc do zobaczenia. Wszystkie te miejsca poznacie w artykule z bloga Przekraczajacgranice. Jest o pierwszym na świecie spawanym moście stalowym – cudzie techniki międzywojnia. Jest o pałacu w Walewicach i pewnym Napoleonie (tak, tym o którym myślicie) i przeczytacie też o pewnym Zawiszy Czarnym. Warto.