W Kashan najpierw był targ, a ja targów jakoś od zawsze nie lubię, nudzą mnie, są identyczne na całym świecie mimo, że sprzedają co innego. Plątanina korytarzy, straganów, mnóstwo straganów, sklepów, sklepików. Biżuteria, perfumy, mięso, buty, dywany, przyprawy, specyficzny zapach, mieszanina ziół, ludzkiego potu i perfum przechodzących w czerni kobiet. Nawet te młodsze nie noszą tu kolorowych strojów.
Kashan to nie jest wielkie miasto, tu widocznie wolno mniej niż w np. Isfahanie lub Shiraz. Zresztą niedaleko stąd do Qom – matecznika irańskiej rewolucji. Przechodzę przez to, przedzieram się, idę bez celu, bo i dokąd mam iść? I nagle w tej plątaninie widzę schody w dół. W półmrok. Schodzę, a tam herbaciarnia. Stoję zaciekawiony przy schodach, wita mnie chłopak, który niezłą angielszczyzną wyrzuca z siebie informacje o miejscu. Że kiedyś była tu łaźnia, że teraz to kawiarnia, ale jeśli mam chęć to mogę tu coś zjeść, że bardzo mnie wita i że to miejsce ma już 300 lat, ale oglądać mogę oczywiście za darmo. Ale mogę tez usiąść i rozgościć się. Przystaję na propozycję, zamawiam herbatę i fajkę wodną.
W podziemiach bazaru w Kashan
Herbata przychodzi w ciągu chwili, wraz z kilkoma rodzajami cukru i cynamonem. Po chwili zjawia się fajka. Biorę głęboki wdech, po chwili kręci się w głowie, na chwilę zwalnia, ciemnieje, by za chwilę wrócić do stanu wyjściowego. Obserwuję tych, którzy jak ja wpadli tu na fajkę, na herbatę, na obiad. Są szczelnie owinięte, ubrane w czerń, dziewczyny, które siedzą, śmieją się i plotkują. Pary, które pewnie umówiły się na randkę, chociaż w miejscu publicznym nie okażą sobie uczuć.
Są i całe rodziny z dziećmi. Co i rusz ktoś się zjawia, zamawia lub wpada tylko zwiedzić. Na środku, tuż obok szemrzącej fontanny pali się płomień, po bokach cichy plusk kolejnych dwóch fontann. W tle perska muzyka. Ta jest ładna, klimatyczna, bez zawodzenia i modulowania głosem, którego tak nie lubię i które wypłoszyło mnie sprzed grobu Hafeza.

Chłopak koło mnie zamawia fajkę wodną, dostaje ją po chwili, bo fajka jest na każdym dywanie. Chłopak przestawia fajkę i już po chwili jest przy nim właściciel tea house’u. Delikatnie ale stanowczo zwraca mu uwagę, wskazuje gestem w górę. Faktycznie, młodzieniec przestawił fajkę tuż pod oblicze Proroka. Proroka który na obrazie jakoś dziwnie przypomina mi obrazy z katolickich kościołów. Biorę kolejny głęboki wdech, fajka przyjemnie bulgoce. Siedzę w wydychanym obłoku i nagle po mojej prawicy widzę, że przysiadł się mężczyzna.

Niemalże zmaterializował się z dymu. I słyszę znane mi z ulicy „salam”. Powitanie. To przysiadł się do mnie wykładowca w miejscowym uniwersytecie. Najwidoczniej wszyscy są ciekawi chyba nietypowego w tym miejscu gościa. Jak zawsze pytanie, gdzie byłem w Iranie, jak mi się tu podoba, gdzie już byłem na świecie, co sądzę o Irańczykach, jakie mam plany i oczywiście czy jestem żonaty 🙂 Bardzo przyjemna rozmowa, bo z Irańczykami nie ma innych, są niesamowicie gościnni.
Rozmawiamy, a w międzyczasie, na kolejnych dywanach kolejne zmiany gości, bo tu wpada się tylko na chwilę, kilkanaście minut. Chwilę, która wystarcza na wypicie kawy i wypalenie fajki. Tylko ja jakoś nie mogę stąd wyjść, trudno odmówić prośbom kolejnych ludzi, którzy chcą ze mną chociaż chwilę porozmawiać. Irańczycy nie za bardzo mogą wyjeżdżać za granicę. Dlatego wykorzystują chwile, kiedy to zagranica przyjeżdża do nich. Nawet jeśli to „tylko” Lachestan. Polska.
2 komentarze
Normalnie Ci zazdroszczę:) Aż czuję klimat tego miejsca. Fajnie piszesz:)
Pingback: Wśród magicznych pałaców Kashan | Osmol.pl