Malakka to jedno z tych miejsc, w których zaraz po wyjeździe z dworca uznałem, że jestem u siebie, że czuję się jak ryba w wodzie i jest mi po prostu dobrze. Niewiele jest miejsc, w których tak się czułem, ale Malakka jest jednym z nich. Pewnie wiecie o co mi chodzi, bo tego nie da się opisać. To się czuje. Po prostu.
Zamieszkałem w China Town, ale w zasadzie cała Malakka to taki chiński rejon, bo przez setki lat, dziesiątki tysięcy Chińczyków przyjechały tu szukać szczęścia z dala od swej ojczyzny. A że Chińczycy to tacy Żydzi Azji, to i z powodzeniem zajęli się handlem. I ten chiński klimat zobaczyłem od razu po wyjściu z hotelu. Stragany, zdobienia, napisy. Była sobota, a obsługa hotelu poinformowała mnie, że dziś na Jonker Street czyli na głównej ulicy Malakki odbywa się targ.
Historia Malakki
Spis treści
Ale zanim zanurzymy się w tłum i zaczniemy poznawać miasto, warto poznać trochę jego historii. Dlaczego jest tu troszkę jak w Europie, a trochę jak w Azji?
Jeśli spojrzycie na mapę świata, to Malakka i Cieśnina Malakka są doskonałymi miejscami, by kontrolować handel pomiędzy Chinami i Japonią, a Europą. A w XV i XVI wieku czyli w epoce wielkich odkryć geograficznych, rozpoczął się wielki wyścig po bogactwa i sławę odkrywców. Handel z Indiami to jedno, ale Chiny, to zupełnie inne perspektywy. Towary nie musiały przemierzać już lądem Jedwabnego Szlaku, lecz otwierał się transport morski.
Dlatego w 1511 roku Portugalczycy zaatakowali istniejący tu sułtanat. Co prawda pierwszy atak był nieudany, ale drugi odniósł pożądany skutek. Portugalczycy zaczęli burzyć istniejące budynki jak na przykład meczety i z ich kamieni zbudowali fort A Famosa oraz budynki lokalnej administracji. Umacniali swoje panowanie, zawierali lokalne sojusze i.. handlowali.
I to właśnie handel był przyczyną ich upadku. O te same szlaki i dostęp do drogocennych przypraw, które w Europie kosztowały krocie, zaczęła konkurować Holenderska Kompania Wschodnioindyjska. Zrobiła kilka podejść do zdobycia potężnej twierdzy Famosa i całego miasta. Udało się dopiero, któreś z rządu podejście, kiedy Holendrzy nawiązali sojusz z lokalnym mocarstwem Johr. W 1641 roku skończyło się panowanie portugalskie, zaczęło holenderskie.
I teraz to Holendrzy umacniali swoje wpływy, aż zostały one zakłócone przez wydarzenia w Europie. Wojny napoleońskie spowodowały, że Francja podbiła Holandię, a tym samym terytorium zamorskie Malakka pozostało bez protektora.
Wykorzystali to Brytyjczycy, którzy w 1825 roku doprowadzili do oficjalnego przejęcia tych terenów pod swoją kuratelę.
Nocny targ w Malakce
Powoli zapadał już zmrok, zatem podreptałem niespiesznie w kierunku centrum miasta. Jak się łatwo domyślić portowe miasto, które wyrosło na handlu, żyje blisko wody. Dokładnie tak jest w Malakce. Przyznam, że ten długi targ na Jonker Street jakoś nie zrobił na mnie wrażenia. Po części dlatego, że ja po prostu nie lubię zakupów i targów, a po części też z powodu tego, że targi na całym świecie wyglądają dla mnie podobnie. Jeśli z czymś miałbym mieć skojarzenia, to z takim wiejskim odpustem, gdzie na straganach jest mydło i powidło. Tyle, że polskie odpusty zapewniają atrakcję strzelania z korkowca, a tu było po prostu inaczej.
Bo też na stoiskach królowała chińszczyzna – i te produkty łączą chyba większość targowisk w świecie. W końcówce listopada zaczął się już sezon przedświąteczny, dlatego znalazło się kilka stoisk ze świątecznym oświetleniem i ozdobami, oprócz tego jakieś turystyczne pamiątki a uzupełnieniem było wszystko, co możecie sobie wyobrazić. Artykuły metalowe, telefony komórkowe i akcesoria, ubrania oraz wiele, wiele innych. Brakowało mi tylko wspomnianych strzałów z korkowców i kapiszonów, jak to ma miejsce w Polsce.
Jednak to, co na pewno przypada do gustu znacznej części ludzi, to jedzenie. Obstawiam, że tutejsze garkuchnie to raj dla podniebienia. Obstawiam, bo akurat ja jedzenie traktuję czysto utylitarnie i ma ono dla mnie znaczenie marginalne. Co jest jednak tematem na inną opowieść 🙂 W każdym razie po początkowych straganach kuszących słodkim zapachem ciastek i innych łakoci, w dalszej części Jonker Street znajduje się prawdziwe królestwo jedzenia.
Jedzenie na nocnym markecie
Oto przed głodnymi rozpościera się raj wyboru pomiędzy owocami morza, które jeszcze kilka godzin wcześniej przebierały odnóżami po dnie morza lub swobodnie pływały po bezkresie wód… Ostrygi, ryby, krewetki i rzeczy, których nawet nie umiem nazwać. Podawane na surowo, z grilla, z głębokiego tłuszczu lub polewane z gara. Przy części knajpek królowali Chińczycy, przy innych prawie sami Europejczycy, a inne to tygiel narodów. Dla każdego coś smacznego. Nawet dla mnie znalazł się szejk i sok ze świeżo wyciskanych owoców wprost z jednego z licznych wózków oferujących tego typu napoje. Mogę nie jeść nawet cztery dni, ale bez picia długo nie pociągnę 🙂
I jest jeszcze jedna atrakcja niekoniecznie turystyczna podczas tego cotygodniowego targu. Gdzieś w połowie ulicy, na placyku ustawiono ogromną scenę, przed nią kilkanaście rzędów krzeseł, zainstalowano nagłośnienie i postawiono mikrofon. Oto prawdziwie azjatyckie karaoke! Ktokolwiek był w Azji ten wie, jak wielki to ból dla uszu. To karaoke rani w dwójnasób, bo niestety nie jest za bardzo kontrolowane, to nie talent show i nie ma przesłuchań przed wejściem na scenę.
Kończy się zatem tak jak na każdym publicznym śpiewaniu, śpiewają dokładnie ci, którzy śpiewać nie powinni. A jeśli jeszcze dodacie do tego azjatycki repertuar to… dobra, to można albo kochać, albo nienawidzić. Mnie bliżej do tego drugiego odczucia 😀 Ale nie ma się czemu dziwić, bo na scenie zjawiali się przede wszystkim przedstawiciele sekty emeryckiej, która wcześniej miała żywe spotkanie ze stadem słoni, ochoczo przebiegających im po uszach.
Nocny rejs po Malakce
Ale prawdziwą żywą turystyczną osią Malakki jest rzeka – skądinąd też Malakka. To wzdłuż niej są usytuowane liczne knajpki i restauracje, to tu się najprzyjemniej spaceruje, tu co i rusz mijają mnie wypełnione do ostatniego miejsca łódki. Łódki w których płyną głównie Malezyjczycy, śpiewają piosenki, śmieją się, machają, żyją. Beztroski klimat, klimat który widać szczególnie nocą. Ale też o dziwo nie jest łatwo dostać się na taką łódeczkę, bo chociaż są one spore, to kolejka potrafi mieć ponad sto metrów i to pomimo ceny która jak na Azję nie jest wcale niska. W zależności od tego, czy to weekend, czy dzień powszedni, cena potrafi sięgnąć nawet 25 zł za osobę. Od Was zależy, czy macie chęć na przepływanie pod mostkami, na obserwowanie spacerujących turystów, podświetlonych domów i… pośpiewanie ze współpasażerami 🙂 O ile rzecz jasna znacie język 😉
Rozświetlone riksze Malakki
Jednak chyba największą osobliwością i zarazem atrakcją Malakki są riksze rowerowe. Powiedzielibyście, co tam riksza. Rower, kosz, pedały i pedałujący. W wielkim będziecie błędzie, bo w Malakce riksze ewoluowały i przybrały rozmiar porównywalny tylko z tancerką z sambodromu w Rio de Janeiro. Wydawało mi się, że kiedy w Pyin Oo Lwin w Birmie z dworca do hoteliku jechałem czymś co przypominało karetę, widziałem coś oryginalnego.
Myliłem się, bo w Malakce pojechać można prawdziwym dziełem sztuki. Sztuki bardziej dziecięcej, ale jednak sztuki. Każda riksza jest przystrojona w oryginalny sposób i każda z nich nawiązuje do innych bohaterów dziecięcej i dorosłej wyobraźni. Można jechać rikszą w stylu królewny śnieżki, można zabrać się Shrekiem, można minionkiem, kotem i sam Bóg lub Allah wie, czym jeszcze, twarz się śmieje na sam widok tych cudactw 🙂
Jednak prawdziwe wrażenie riksze robią w nocy, zaskoczycie się, ale wszystkie riksze są podświetlone, są jak choinki na Boże Narodzenie, migają setkami lampek. Aaaa i czy pisałem, że każda z nich dodatkowo jest jeszcze wyposażona w głośniki? Że najpierw je słychać a dopiero potem widać? Możecie to nazwać kiczem i początkowo tak mi się wydawało, ale przecież to po prostu lokalny koloryt. Coś co wyróżnia miasto spośród wszystkich innych w regionie.
Bo miasta to nie tylko piękna architektura lub jej brak, ale także robiona przez takie pojazdy atmosfera. I jedyna wada to cena, w przeliczeniu 40 zł za godzinną przejażdżkę… Ale czy warto być obwiezionym czymś takim po głównych atrakcjach miasta? Moim zdaniem tak, szczególnie jeśli jesteście w dwie osoby, by podzielić koszt. Permanentny banan na twarzy gwarantowany, a przy okazji pośpiewacie sobie złote przeboje Abby czy innego artysty. Albo i nie pośpiewacie, bo Wasz rikszarz zapuści lokalne przeboje 😀
Stara Malakka. Atrakcje z przeszłości
Jest coś takiego w Malakce, że od razu poczułem się tu jak ryba w wodzie, na pewno ma to związek z tym, że miasto powstało i przez stulecia rozwijało się na potrzeby Europejczyków i handlu pomiędzy Europą a Azją. To widać od razu, bo czy mogłem się poczuć źle, kiedy po kilkuminutowym marszu wzdłuż rzeki z całkiem przyjemną, dyskretną nawiązującą do europejskiej zabudową, nagle wychodzę na kameralny plac z kościołem zwany Placem Czerwonym lub też Placem Holenderskim? A dodatkowo wszystkie okalające budynki są zbudowane w tym charakterystycznym kolonialnym stylu i pomalowano je na czerwony kolor. To tu znajduje się główny postój wspomnianych wcześniej riksz.
Portowego klimatu dodaje miejscu widok masztów, które wyłaniają się nad budynkami. To oryginalne muzeum morskie nawiązujące do portowej historii miasta i jego złotych lat. Przez kilkaset lat tego typu statki z ładowaniami wypełnionymi przyprawami, bronią, ryżem i wszystkim, co dawało zysk, kursowały pomiędzy Europą, Chinami i Malakką dając miastu bogactwa i będąc przedmiotem zazdrości wielu konkurujących państw. I nie ma żadnego zaskoczenia, że tak lukratywne miejsce musiało być łakomym kąskiem dla światowych mocarstw. Nic dziwnego, że przechodziło z rąk do rąk i znajdziemy tu ślady dominacji kilku państw, a ziemia nasiąkła krwią tysięcy ludzi, obrońców, atakujących zamieniających się po jakimś czasie w obrońców i kolejnych napastników. A było o co walczyć…
Plac Czerwony – tak, jest również w Malezji!
Początkowo, po wyrżnięciu miejscowych osadników, przez ponad 130 lat rządzili tu Portugalczycy. Jednak ich umocnienia zostały przełamane i miasto dostało się w długoletnie władanie Holendrów. I to po nich zachowało się chyba najwięcej śladów, czołowym będzie na pewno centralny plac miasta czyli… Plac Holenderski zwany także Placem Czerwonym. To ostatnie to nie nawiązanie i konkurencja dla Moskwy, tutejsza nazwa pochodzi od intensywnego koloru otaczających budynków.
Najbardziej charakterystycznym jest na pewno Kościół Chrystusowy oraz zbudowana tuż obok wieża zegarowa. Klimatu dodaje położona na środku piękna fontanna w bardzo europejskim stylu. Ciekawostką jest też zbudowany w 1659 roku Stadhuys czyli dawana siedziba holenderskiego gubernatora. Jeśli spojrzycie na ten budynek od razu widać, że to europejski ratusz i co zaskakujące także obecnie jest to siedziba władz miasta. Jak widać te wszystkie budynki pełnią swoje funkcje do dziś, mimo upływu kilkuset lat.
Dawne ślady nie kończą się w tym konkretnym miejscu, bo koniecznie trzeba pójść wyżej wzdłuż wzgórza. Oto na szczycie wzniesienia znajdują się ruiny kościoła św. Pawła. Mogłoby tu być bardzo klimatycznie i pewnie wczesnym porankiem tak właśnie jest. Niestety ja przyszedłem sporo później i w tym czasie władzę nad miejscem przejęły spore wycieczki młodzieży i dzieci, które ganiając się i wrzeszcząc pomiędzy niezadaszonymi już murami dawnej świątyni kompletnie wytrącały mnie z równowagi.
Fajnie byłoby wrócić o poranku, kiedy słońce delikatnie oświetla kamienne mury i w spokoju mógłbym oglądać pięknie rzeźbione i grawerowane płyty nagrobne, które pozostały po dawnych kolonizatorach. Chodząc od jednej do drugiej widzę daty i imiona… urodzony w Europie, zmarły kilka tysięcy kilometrów od państwa pochodzenia. Ale dla wielu była to śmierć w domu, bo Malakka tym się dla nich stawała.
Ruiny dawnej Malakki
Jeśli lubicie podziwiać widoki, to ze wzgórza rozciąga się jedna z najlepszych panoram na miasto, widać stąd dalekie, ogromne statki kołyszące się na falach, widać stare dachy, widać maszty muzeum morskiego i widać wieżowce nowej części miasta. Drugim punktem widokowym jest wieża z obrotową platformą (płatna). Sami wybierzcie, co wolicie, a może macie chęć na jedno i drugie?
U podnóża wzgórza znajduje się kolejna pamiątka historii czyli pozostałości po jednej ze starych bram wiodących do miasta fortu Famosa. Kamienne mury, biała zaprawa i europejskie zdobienia, tyle zachowało się do naszych czasów ze starych obwarowań miasta. Fortyfikacje zbudowali Portugalczycy, którzy jako pierwsi z kolonizatorów zaczęli władać miastem, jednak okazały się one nie na tyle mocne, by oprzeć się atakowi Holendrów, którzy po 130 latach dominacji portugalskiej na ponad 200 lat przejęli władanie nad Malakką.
Ale nic nie może wiecznie trwać i każde imperium kiedyś upada, dlatego Holendrzy skapitulowali przed Anglikami. To co zostało z fortu Famosa, to niemy świadek historii oblężeń, obrony, rzezi, przepływu ludzi i towarów. Bezwzględnej walki o wpływy i bogactwa. Te mury widziały wsiąkającą krew obrońców i napastników, oglądały niezliczone wozy pełne towarów, dziesiątki tysięcy imigrantów ciągnących tu w poszukiwaniu lepszego pojutrza i strawy na teraz. Dziś mury i brama są szturmowane przez niezliczone rzesze turystów, chcących sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie w tym miejscu.
Kompletnie bezkrwawo.
Meczet na wodzie i nowa część miasta
I jest jeszcze w Malakce miejsce szczególnie charakterystyczne, to meczet zbudowany tu kilkanaście lat temu na wodzie. Idealna biel ścian na tle niebiesko-turkusowej wody, to szczególny widok. Jest tym szczególniejszy, że podczas oglądania tej całkiem ciekawej architektury za plecami będziecie mieli miasto widmo. Wyobraźcie sobie całe ulice, zabudowane szczelnie pustymi kamienicami. Dziesiątki już zbudowanych i kolejne wciąż powstające. Wszystkie lub prawie wszystkie niezamieszkałe. Tak oto powstaje nowe miasto na wyspie, w miejscu, które wciąż jest sztucznie powiększane.
Dlatego chcąc dostać się do meczetu zróbcie tak jak ja i zdecydujcie się na ten trzykilometrowy spacer. Najpierw opuścicie starą część miasta, przejdziecie do nowej, wysokiej zabudowy, a w tle będzie jeszcze wyższa, pełna masywnych wysokościowców. Potem będzie grobla, most… z niego zobaczycie wyrzucające w górę piasek i szlam pogłębiarki. Oto zagarniając morskie dno, demolując morski ekosystem powstają całe hektary przestrzeni, która zostanie zabudowana.
Coraz więcej osób ciągnących do Malakki w poszukiwaniu pracy, wymaga nowych domów. Zabudowa idzie w górę i w morze… Nowe miasto, jego idealnie zaprojektowany układ ujrzycie na zdjęciu przed wejściem do tego (jeszcze) opuszczonego miejsca. Póki co miniecie tu tylko tłumy robotników. Z Bangladeszu, Nepalu, Afganistanu, Pakistanu… wszyscy śniadzi, wszyscy szukający szansy na wyrwanie się z biedy swoich krajów. A pomiędzy nimi mignąłem ja z moim drogim aparatem fotograficznym, wartym pewnie kilka ich pensji. I mimo wszystko uśmiechaliśmy się do siebie. Jak to ludzie, jak człowiek do człowieka.
Nocleg i hotele w Malakce
Oczywiście jak zawsze polecam, by nocleg wybrać gdzieś blisko centrum, turystycznego centrum. Dzięki temu można się dłużej zatrzymać nocą w mieście i nie trzeba wydawać pieniędzy na taksówki lub długo iść do hotelu.
Zapoznajcie się z hotelami, oferowanymi na tej stronie i po prostu wybierzcie coś, co Wam będzie odpowiadało. Centrum Malakki jest dość kompaktowe, zatem wybierając nocleg tutaj, nie nachodzicie się bez sensu.
1 Comment
Jest to miejsce, które zamierzam odwiedzić – nie tylko ze względu na targ!!!