Patan jest w zasadzie częścią Katmandu. Można tu dojść długim spacerem lub dojechać taksówką czy tuk-tukiem. A jest po co przyjechać! Patan to przepiękna stara architektura, muzeum, liczne świątynie rozsiane po okolicy i czas zatrzymany w miejscu kilkaset lat temu.
Pobudka o bezbożnej porze, bo o 8:00, wydawałoby się że pora całkiem ok, ale przyznam że wciąż nie przyzwyczaiłem się do przesunięcia w czasie. Zapewne po powrocie będę miał ten sam problem tylko w druga stronę. Jet lag, to zmora każdego podróżnika. Ale do meritum. Dziś na w mojej rozpisce miejsc do zobaczenia jest Patan. Jako że w autochtońskim transporcie się nie orientuje a ichniego wężykowego języka czytać nie umiem, to postanowiłem wziąć taksówkę.
Zwiedzając Patan
Po kilkunastu minutach jazdy wysiadam przy Durbar Square w Patanie. Znów w idealnym zabytkowym centrum turystycznego miasta, znów tego nie rozumiem, ale … Wszak tego nie zmienię. Przecież nie tak dawno temu w Warszawie też można było wysiąść prawie pod samą Kolumną Zygmunta czyli w ścisłym turystycznym centrum. A w sumie jak ktoś się uparł to i pod Zamek Królewski mógł podjechać i to zupełnie bezkarnie. Zatem może lepsze porównanie to takie, że wysadzono mnie tutaj tak, jakby ktoś sobie wysiadł pod katedrą na Wawelu 🙂
Pełne słońce już praży, ale że jestem tam przed 9 to i w budce strażniczej nie ma jeszcze nikogo, kto by się mną zainteresował i pobrał opłatę za bilet. Ale że jestem legalistą, to i wróciłem później i kupiłem bilet. Można powiedzieć, że zmarnowałem pieniądze, bo potem tych biletów nikt nie sprawdzał, ale praworządny jestem jako rzekłem. A poza tym mam nadzieję, że pieniądze, które tu zostawiłem, choć w części pójdą na to, by zachować Patan dla przyszłych pokoleń, by kolejni odwiedzający to miasto, zobaczyli to, co i ja widziałem.
Widoki rzecz jasna naprawdę zapierają dech w piersi. Moim oczom architektonicznego laika ukazują się trzy rodzaje świątyń: w stylu pagody, w stylu hinduskim i lokalnym – newarskim 🙂 W każdym razie z nazwą czy bez, to wyglądają świetnie i poczułem się jakbym był w Chinach, bo z nieznanych mi przyczyn 😉 taki styl zawsze mi się kojarzył z Chinami. Teraz już na pewno tak nie będzie i skojarzenia podążą w kierunku Patanu i Nepalu.
Jednak ponieważ nie lubię siedzieć tylko w dzielnicy stricte turystycznej, postanowiłem dosłownie zagubić się w labiryncie uliczek tej zwyklejszej części miasta. Pospacerowałem po uliczkach, które żyły własnym życiem, gdzie psy leżały w cieniu kilkusetletnich kapliczek, przeczekując upał, a pranie suszyło się na sznurkach przywiązanych do rzeźbionych, zabytkowych filarów podtrzymujących dachy świątyń. Nie ukrywam, klucząc kolejnymi uliczkami zgubiłem się, ale może dzięki temu zobaczyłem jeszcze więcej?
Niestety większość z tych świątyń i pałaców w które obfituje Patan, jest w rożnym stanie zachowania. Co ciekawe jedna z najlepiej zachowanych, znaczy przyzwoicie się prezentujących, jest świątynia poświęcona bogu pieniądza. Widać, że bóstwo ma dużo do roboty i dają mu ludziska datki, modlą się, to się odwdzięcza przynajmniej tak, że maja gdzie przychodzić 🙂 Przesadziłbym jednak pisząc, że którakolwiek z tych świątyń się rozpada. Widać, że raz na jakiś czas wyrywają krzaczki, jakie wyrastają na dachach, że czasem coś przymocują, czasem coś wyczyszczą, czasem zetrą kurz itp itd.
To na co warto zwrócić uwagę odwiedzając Patan to Pałac Królewski, niedawno go odnowili, dodali też nowe elementy, znaczy dość nowoczesne ale wspaniale to ze sobą współgra. Istne cudo. W środku jest muzeum Buddyzmu, Hinduizmu i czego tam jeszcze. Znam takich, którym by się baaaardzo podobało, mnie się po prostu podobało. Obsługa, co ważne bardzo dyskretna i taktowna zachęca do odwiedzenia i chwali się, że to najlepsze tego typu muzeum w tej części świata. Cholera ich wie, może faktycznie tak jest, bo w innych nie bylem, a łatwowierny jestem 🙂 Ale jak mówię, osoby zainteresowane wierzeniami tej części świata na pewno nie wyjdą z tego miejsca zawiedzione. Ci zaś co nie są zainteresowani religioznawstwem, medytacją, lotosami itp. na pewno docenią wspaniałą architekturę.
A co do przyjazdu to skłamałbym, że nikt się mną nie zainteresował. Oczywiście że się zainteresował i to nie jeden osobnik 🙂 Przewodnicy oczywiście. Caaaała masa multum. Znana strategia: skąd jesteś (vide ile możesz zapłacić), jak się czujesz (bla bla bla), jak ci się tu podoba, kiedy przyleciałeś (bla bla bla) i czy może nie potrzebujesz dobry turysto przewodnika… Skądinąd nawet tani są przewodnicy w tych mniejszych miastach. Chociaż kiedy chodziłem po Patacie, byli tak namolni, że nie skorzystałem z usług ani jednego. W geście protestu.
Ja wiem, że może i im się nie przelewa, ale nie lubię przeginania. Patan to miasto, gdzie grzeczne „nie” już nie wystarcza. Można potem usłyszeć co dany osobnik myśli o nas i o naszym trybie zwiedzania z książką. A co ciekawe to im młodszym wiekiem legitymuje się nasz aspirujący przewodnik, tym bardziej jest nachalny i bezpośredni. Przykre, czyżby to schamienie młodego pokolenia? ;). Ale ów zgrzyt i tak nie zatrze mojej miłości do Patanu, naprawdę cudowne miejsce.
A do Katmandu postanowiłem wrócić już mniej ekskluzywnie: zapakowałem się w tuk-tuka i dzielnie wraz z autochtonami, którzy wcale nie są straszni, tylko za cholerę nie wiedzą, o co się człowiek pyta i co do nich mówi. A pyta się gdzie najlepiej wysiąść. Ale nie mam im tego za złe, jakby mnie Chińczyk w Warszawie po swojemu pytał, to też bym nie skumał i równie milo jak ci „moi” tubylcy się do niego uśmiechał i zrobił zakłopotaną minę.
3 komentarze
Bardzo fajne zdjęcia, zazdroszczę podróży:)
kuźwa jak mi się marzy ten kraj! 😀
Genialne zdjęcia i piękne budowle