Fairy Meadows to chyba najbardziej znane miejsce w Pakistanie, a już na pewno w górach. I nic dziwnego, bo potężne ośnieżone ściany Nanga Parbat, odbijające się w tafli niewielkiego jeziora, wyglądają zjawiskowo. I chyba dla tego widoku przyjeżdżają tu turyści. Przyjeżdżają lub są wnoszeni na grzbietach koni. Ale to inna historia, którą tu opowiem. Zapraszam na trekking do Fairy Meadows!
Fairy Meadows to już nie jest bajkowa łąka, jak powinno wynikać z tłumaczenia angielskiego zwrotu na język polski. Chociaż w sumie można tą nazwę przetłumaczyć także jako Wróżkowa Łąka, ale to już drugorzędne, ja wolę nazwę „bajkowa”. Jednak Fairy Meadows BYŁO bajkowe, ale niestety wdarła się tu komercjalizacja i wielkie, jak na warunki pakistańskie pieniądze. A dlaczego uważam, że to już nie jest bajkowe miejsce? Przede wszystkim dlatego, że łąka, która niegdyś tak zachwyciła wspinaczy, szukających drogi wejścia na Nanga Parbat, zostaje dość mocno zabudowywana.

Co prawda sam środek łączki jeszcze nie doczekał się żadnego budynku (i niech tak zostanie), to powstają już na niej płoty, skutecznie utrudniające przejście. Do tego na skraju powstają coraz większe hotele, nastawione na obsługę turystów (głównie lokalnych). I nie chcę być złym prorokiem, ale sądzę, że kwestią czasu jest wykrajanie kolejnych metrów łąki pod maksymalizację zabudowy i kolejne hotele.
A wtedy małe oczko wodne zwane tu Reflection Lake, nie będzie już odbijało w swojej tafli potężnego szczytu Nanga Parbat. Mam jednak nadzieję, że się mylę i że lokalni przedsiębiorcy zdadzą sobie sprawę, że to, po co przyjeżdżają turyści to ta łączka i ten widok jednej z największych gór świata odbijającej się w tafli wody. Oby, oby przyszło opamiętanie!
Niebezpieczną drogą na łąkę pod Nanga Parbat
To fascynujące, jak bardzo ludzie uwielbiają rzeczy NAJ. Jednym z takich NAJ ma być rzekomo najbardziej niebezpieczna droga prowadząca z Raikot Bridge do Fairy Meadows. W internecie mnóstwo jest informacji, jakoby była to druga najniebezpieczniejsza droga na świecie. Problem w tym, że takich zestawień po prostu nie ma i za cholerę też nie umiałem znaleźć, jaka to droga jest najniebezpieczniejsza. Prawda jest taka, że ktoś kiedyś musiał napisać taką głupotę i poszła ona w świat. A dalej jest po prostu powtarzana, bo ludzie łykają głupoty jak pelikany.

Ale niewątpliwie prawdą jest, że droga prowadząca pod Nanga Parbat JEST niebezpieczna. Wszystko przez to, że jest to klasyczna górska droga, wykuta i ułożona na zboczu góry. Nie ma tu czegoś takiego jak europejskie normy, zabezpieczenia itd. Jest po prostu żwirowa droga poprowadzona brzegiem przepaści. Przepaści, która w niektórych miejscach ma kilkaset metrów głębokości. Ale też trzeba powiedzieć, że jest to bardzo ładna trasa, a w miejscach, w których przebiega tuż obok krawędzi urwiska kamienie są ułożone w bardzo staranny sposób. Tak, by przypadkiem nie osunęły się, tak żeby zapewniły stabilność i możliwość przejazdu jeepa. Naprawdę konstruktorzy i budowniczowie zadbali tu o bezpieczeństwo na tyle, na ile mogli. Widać też, że trasa jest konserwowana. Zresztą, prowadzi ona także do kilku górskich wiosek, zatem nie jest używana tylko przez turystów.


Chociaż trzeba przyznać, że trasa, którą pokonuje się w około godzinę i 15 minut jest spektakularna, kiedy siedzi się we wnętrzu jeepa. Bo trzeba Wam wiedzieć, że to nie jest droga, na którą ot tak można wjechać. Prawo poruszania się po niej mają tylko wybrani kierowcy z lokalnych społeczności.
Trasa jest też dość kosztowna, bowiem wjazd do Fairy Meadows kosztuje 1600 rupii, czyli w przeliczeniu około 300 zł w dwie strony. Opłata jest za jeepa, który mieści 5 osób, zatem warto podróżować w większej grupie.
Wracając jednak do wrażeń z jazdy. Trzęsie jak cholera, buja jeszcze bardziej i siedząc w środku co i rusz uderza się głową w sufit. Dlatego najlepiej siedzieć z przodu jeepa, tam jest naprawdę najwygodniej, bo na tylnych miejscach to jazda bez trzymanki.
Fairy Meadows – trekking lub na koniu
W zależności od tego, jak lubimy podróżować i jaką mamy kondycję, dostanie się do Fairy Meadows będzie albo bardzo proste, albo delikatnie męczące. Wiem, lekko się to nie trzyma kupy, ale już tłumaczę.
Kiedy wysiądziemy z jeepa w wiosce Tattu, mamy wybór: pozostałe 6 kilometrów można pokonać albo pieszo, albo wynająć konia, na którego grzbiecie po prostu zostaniemy wwiezieni pod drzwi hotelu. Opcją pośrednią jest dostarczenie naszych bagaży na grzbiecie konia. I tu uwaga na marginesie: jest czymś zastanawiającym, że z usług transportu konnego korzystali na moich oczach przeważnie skośnoocy mieszkańcy reprezentanci krajów azjatyckich. Dziwne to dla mnie, by będąc w pełni sprawnym, przyjeżdżać w góry po to, by się nie zmęczyć i być po nich wożonym na koniu. No ale co kto lubi. Chyba, że trafiłem na samych takich, którzy jednak mieli problemy z poruszaniem się. W takim wypadku przepraszam za oskarżenie o lenistwo.

Ja wybrałem rzecz jasna transport na własnych nogach. A jak się idzie? Nawet wygodnie, chociaż przewyższenie wynosi około 1000 metrów, zatem przygotujmy się na wysiłek. Początkowo szlak nie jest mocno stromy, idzie się wygodnie. Trudniej zaczyna się robić w końcowej części podejścia, bo stromizna się nasila. Ale spokojnie, małymi kroczkami da radę wejść. A idzie się z większym wysiłkiem, bo trzeba powiedzieć, że wchodzi się na wysokość 3300 metrów nad poziom morza. I praw natury się nie oszuka, na tych wysokościach można się już spodziewać pierwszych objawów choroby wysokościowej. Można, ale nie jest o rzecz jasna regułą, bo każdy organizm inaczej reaguje na zmianę wysokości. Ja odczuwałem lekki ból głowy i większe zmęczenie. Ale też bez tragedii. To na pewno nie było to samo, co podczas trekkingu dookoła Annapurny.

Szlak jest naprawdę piękny, a wraz z kolejnymi kilometrami robi się tylko piękniejszy, wszystko przez to, że zbliżamy się coraz bardziej do Nanga Parbat, jednej z najwyższych gór świata. Punktem kulminacyjnym widoku na Nanga Parbat jest miejsce tuż przy Fairy Meadows, tam gdzie szlak pnie się już ostrzej w górę i zakręca do hoteli. Piękny punkt widokowy na ośnieżoną górę i spływający z jej zboczy lodowiec. Potęga przyrody w czystej postaci. Wierzcie mi, że tu można spędzić długie minuty i one się wcale nie dłużą.
Reflection Lake czyli Nanga Parbat w lustrze wody
Miejscem z powodu którego tyle osób chce przyjechać do Fairy Meadows jest małe jeziorko na końcu łąki. Z angielskiego nazwano je Reflection Lake czyli po polski można to przetłumaczyć jako Jezioro Odbicia. I faktycznie to odbicie jest jedyne w swoim rodzaju, bo w wodzie „przegląda się” Nanga Parbat czyli dziewiąta pod względem wysokości góra świata. Góra o wysokości 8126 m n.p.m. Nanga Parbat – Naga Góra. Jej potężne, ośnieżone zbocza odbijają się w niewielkim oczku wodnym w taki sposób, że góra jest zarówno nad nami, jak też pod nami.
Tylko teraz najciekawsze, bo pod Reflection Lake przychodziłem kilkukrotnie i za każdym razem było coś nie tak. Najpierw kiedy przyszedłem z samego rana, nie było żadnego odbicia w wodzie, ale to z prozaicznej przyczyny. Był początek listopada, a w nocy temperatura spadła poniżej zera. Jezioro było po prostu zamarznięte i pokryte cienką taflą lodu.

Później przyszedłem bardziej pod wieczór. Problem w tym, że wtedy trafiłem na dwie lokalne i prymitywne grupy wycieczkowe. Każda z nich liczyła około 15 osób i każda z tych osób zapragnęła zdjęcie na tle jeziora. Zawłaszczyli to jeziorko dla siebie nie pozwalając na zrobienie zdjęcia bez ich udziału. Prymitywna i chamska prywatyzacja wspólnej przestrzeni i nie liczenie się z innymi, którzy też chcieliby korzystać z miejsca. Co ciekawe, kiedy ich opieprzyłem, kompletnie nie rozumieli, o co mi chodzi. To też powód dla którego tak bardzo nie lubię zorganizowanych grup turystycznych. W sumie zastanawiam się, czy w takich przypadkach nie dobrze będzie, jeśli zacznę się zachowywać tak, jak oni, czyli będę chamsko stał w kadrze, kiedy ktoś im będzie robił zdjęcie.

Ale to miejsce najpiękniej wygląda latem, kiedy Bajkowa Łąka jest faktycznie bajkowa. Kiedy trawa jest soczyście zielona, słońce oświetla Nanga Parbat na wprost, a nie świeci prosto w obiektyw. Wtedy też jeśli mamy szczęście lokalne konie tragarzy, potrafią przyjść do jeziorka, by napić się wody. Potężna i ośnieżona góra, zielona łąka i konie. Poszukajcie tych zdjęć na internecie, bo są nieziemsko malownicze. Jak ze wspomnianej bajki. I nie dziwota, że pierwsi wspinacze, szukający drogi na szczyt Nanga Parbat nazwali to miejsce Fairy Meadows.

Trekkingi w okolicy Fairy Meadows
Ponieważ nawet w najpiękniejsze odbicie nie można patrzeć wieki, to rano trzeba ruszyć nogi i pójść na któryś z trekkingów, jakie można zrobić w ciągu jednego dnia, wyruszając z hotelu na bajkowych, czy jak kto woli Wróżkowych Łąkach. Opcji jest kilka, ale też po sezonie nie wszystkie są łatwo osiągalne.
Moim celem na ten dzień stał się Nanga Parbat Base Camp. To z tego miejsca alpiniści zaczynali zdobywanie tej jednej z najwyższych gór świata. Tu na wysokości 3850 m. n.p.m. rozbijali obóz, z którego w kolejnych dniach po aklimatyzacji ruszali w górę. Cóż, uczciwie powiem, że nie wyruszyłem o przysłowiowym świcie lecz około godziny 10, kiedy słońce zaczęło już całkiem ładnie operować. A dlaczego o tym piszę? Ponieważ w listopadzie, kilka dni wcześniej spadł już pierwszy śnieg. Śnieg, który zaczął topnieć i szlak nie był wygodną ścieżką, umożliwiającą trekking, lecz stał się w niektórych momentach błotnistą breją, na której trzeba było bardzo uważać, by się nie pośliznąć i nie zrobić sobie krzywdy.
Dlatego z początkowego planu dotarcia do Nanga Parbat Base Camp nic nie wyszło. Doszedłem do miejsca zwanego Beyal Camp, poczłapałem kawałek dalej i zawróciłem. Usiadłem pod ostatnią chatą w Beyal Camp i zamówiłem herbatę, bo akurat ten punkt gastronomiczny, jeśli tak można go było nazwać, był jeszcze czynny mimo końca sezonu turystycznego.
Wierzcie mi, że doskonale się tu siedziało w pełnym słońcu, z widokiem na Nagą Górę. Potężny szczyt, z którego w każdej chwili mogą oberwać się potężne nawisy śnieżne.
Ja siedziałem, a nieliczni turyści przychodzili i siadali koło mnie lub usiłowali iść dalej. Część faktycznie szła w kierunku pierwszej bazy Nanga Parbat, a jakaś połowa zawracała ze szlaku i wracała do Fairy Meadows.

A jest tu gdzie iść, bo po pierwsze w drodze do pierwszej bazy idzie się w pewnym momencie wzdłuż lodowca. Wierzcie mi, że oglądanie lodowca z daleka, a spojrzenie z bliska na to, co ze sobą niesie, to dwie zupełnie inne perspektywy. Miałem okazję się o tym przekonać, idąc przez Haramosh Valley, kiedy musiałem przeciąć jęzor lodowca. Lodowiec to tylko z nazwy „lód”, bo tak naprawdę, to jest to mieszanina lodu, kamieni i wody. Idąc przez lodowiec, trzeba uważać na wszystko, po czym się stąpa, bo jeden nieostrożny krok i noga wpadnie w rozpadlinę. A złamanie nogi w górach gdzie nie ma służb ratowniczych, to nic przyjemnego.


I chyba tego najbardziej żałuję, że nie poszedłem nad lodowiec, mimo błota, przez które trzeba się było przebić. Trudno, może jeszcze kiedyś będzie okazja. A trzeba się spieszyć, bo lodowce na całym świecie niebezpiecznie szybko topnieją.
Powrót z Fairy Meadows
Wszyscy lub niemal wszyscy, którzy przyjeżdżają na Bajkową Łąkę, wracają jeepem, czyli tak samo jak się tu dostali. Ale ja nie po to przyjeżdżam w góry, by być po nich wożony samochodem. Dlatego tym razem postanowiłem, że drogę powrotną pokonam pieszo. Najpierw jak wszyscy zszedłem 6km do postoju jeepów nad wioską Tattu, co zajęło mi 1 godzinę i 45 minut. Potem zaś wywołałem niemałe poruszenie wśród kierowców jeepów. Bo kiedy przeszedłem obok nich, od razu zakrzyknęli, dokąd to ja zmierzam. Powiedziałem, że zamierzam pieszo zejść szlakiem w kierunku Raikot Bridge. W odpowiedzi usłyszałem, że to przecież 20km. I jeszcze kilkukrotnie upewniali się, że wiem, co robię. Po tym jak się upewnili, po prostu poszedłem dalej.
Szlak w dół do mostu Raikot
Lubię takie nieoczywiste szlaki, na których jestem w zasadzie sam. Mogę iść swoim tempem, ale też oglądać to, na co mam ochotę. A idąc w dół, mija się małe wioski, gdzie ludzie uprawiają rolę tak, jak przez ostatnie stulecia. Pola wydzielone są kamiennymi murkami, zboże wciąż młóci się ręcznie, a siano lub słomę ustawia się na dachach domów i pomieszczeń, by w ten sposób zaizolować je termicznie.

W pewnym momencie jednak wioski się kończą, a zaczyna zwykła górska droga, którą tu przyjechałem. Jadąc samochodem trudno ją docenić, ale idąc pieszo, widać jak wielki wysiłek w jej budowę włożyli ci, którzy ją stworzyli. Kilometry umocnień ułożonych ze skał, by się nie osunęła, małe mostki, wytyczone mijanki dla jeepów, połatane dziury, wykute w skale przejazdy. Ta praca musiała zająć lata, zanim nabrała tego kształtu, który ma dziś. I jeśli to uwzględnicie, to te 16000 rupii, które trzeba wydać za jeepa, wiozącego nas bezpiecznie na górę, wcale nie jest wygórowaną ceną. Praca kosztuje, trzeba ją docenić.
To co jeszcze muszę powiedzieć, że… od pewnego momentu droga w dół jest dość monotonna, a widoki nie zachwycają już tak, jak początkowo. Może dlatego, że się człowiek opatrzył?
Cóż, mój wysiłek został doceniony na samym dole, kiedy po 5 godzinach i 48 minutach od wyjścia z postoju jeepów, dotarłem do mostu Raikot. Podszedł do mnie człowiek i powiedział, że widział jak schodzę. I takich jak ja, praktycznie nie ma, wszyscy zjeżdżają jeepami, mało kto docenia piękno gór, decydując się na taki wysiłek. Niby się uśmiechnąłem i podziękowałem, ale nogi wchodziły mi już w to miejsce gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę.
Na szczęście teraz wystarczyło tylko złapać stopa do położonego 80 kilometrów dalej Gilgit. A z niego chciałem dojechać tego samego dnia do Sassi, by następnego poranka wyruszyć na trekking do Haramosh Valley. Doliny, która jeszcze nie została odkryta przez masową turystykę. Ale to już inna opowieść…
Fairy Meadows praktycznie
- Do Fairy Meadows wiedzie tylko jedna droga. Można ją pokonać jeepem, który jedzie około godzinę i piętnaście minut.
- Jeśli macie dobrą kondycję, to możecie wejść pieszo. Ale uprzedzam, to 26 kilometrów i spore przewyższenie.
- Koszt wynajęcia jeepa jest stały i wynosi 16 000 pakistańskich rupii, czyli w przeliczeniu na złotówki około 235 zł. Jest to koszt wynajęcia całego jeepa, zatem im Was więcej, tym koszt się bardziej rozkłada. Maksymalnie jeepem może podróżować 5 pasażerów
- Cena jeepa nie da się negocjować
- Przed wjazdem na górę, należy się zarejestrować na posterunku policji. Pytajcie kierowców, gdzie iść, bo zazwyczaj nieźle się ów funkcjonariusz „ukrywa”. Ale to fajny i miły chłop z którym można pogadać i pożartować. 🙂
- W Fairy Meadows najlepiej spędzić dwie noce. Rano obejrzycie odbicie Nanga Parbat w Reflection Lake, a później pójdziecie na trekking w kierunku Nanga Parbat Base Camp.
- Jeśli będziecie w Fairy Meadows późną jesienią, koniecznie negocjujcie pokój z ogrzewaniem. Ale ponieważ nie ma tu naszego centralnego ogrzewania, w pokoju do ogrzewania będziecie mieli tzw. „kozę”, czyli piecyk do którego wrzuca się drewno.

1 Comment
Ciekawy artykuł! Z miejsca mnie zaciekawiło, jak pięknie Fairy Meadows wygląda na tle ośnieżonych szczytów. Czy warto więc wybierać się tam poza sezonem, kiedy turystów jest mniej, czy komercjalizacja jest już tak dominująca, że psuje cały klimat tego miejsca? Dzięki za inspirację na podróż!