Szydłów. Małe miasteczko z fascynującymi zabytkami, o których mało kto wie. A szkoda, bo jakby miasto leżało bliżej jakiegoś wielkiego ośrodka miejskiego w Polsce, byłoby idealnym miejscem na weekendowy wypad.
W przewodnikach możecie znaleźć określenie, że Szydłów to polskie Carcasonne. Czyli miasto we Francji, które ze średniowiecza zachowało niemal pełne mury miejskie. Cóż, to określenie w stosunku do Szydłowa to jednak nieporozumienie.
Szydłów bowiem nie ma zachowanych całych średniowiecznych murów obwodowych. Co więcej, z trzech dawnych bram miejskich do dziś przetrwała tylko jedna. To Brama Krakowska. Piękna, majestatyczna ale jednak samotna. Zresztą tych porównań w tej części Polski jest więcej, bo Szydłów leży na Ponidziu, a ten region bywa czasami przyrównywany do Toskanii. Co także jest zdecydowaną pomyłką.
I tak jak Ponidzie, to nie jest Toscania, tak Szydłów nie jest Carcasonne. I BARDZO DOBRZE, bo nie trzeba udawać czegoś, czym się nie jest, by być interesującym miejscem, pełnym za zabytków.

Szydłów. Pierwsze wrażenie
Pierwsze wrażenie po przyjeździe do Szydłowa to spokój i uczucie pustki. Bo jak inaczej opisać miasteczko, do którego przyjeżdżacie w piątkowy poranek i wita Was pustka? Postawiłem samochód na parkingu w centrum, tuż przy kościele i poszedłem na rynek. Była godzina 9:30 a dookoła nie widziałem żywej duszy, dopiero wnikliwsze spojrzenie na okalające domy, pokazało mi, że nie jestem sam. Oto w dwóch miejscach rozłożone były stragany z owocami. Królowała rzecz jasna lokalna śliwka, symbol Szydłowa. Poza tym nie działo się dokumentnie nic. Marazm małego miasteczka. Pozostało mi tylko wejść do otwartej jakimś cudem kawiarni i przechować się do godziny 10, bo o tej porze otwierali informację turystyczną i położony tuż obok niej zamek w Szydłowie. Tak oto zacząłem zwiedzać zabytki miasta.

Legenda o powstaniu Szydłowa
Może nie za górami za lasami, ale w pieczarze pod wzgórzem pośród lasów, żył sobie drzewiej zbój Szydło. Wielce chciwy był on i łasy na kosztowności. Wraz ze swoją bandą grasował na kupieckim szlaku wiodącym z Krakowa do Sandomierza i dalej na Ruś. Swój zbójecki proceder praktykował latami, ale i na niego przyszedł kres.
Otóż według jednej z legend pewnego dnia napadł na kupca (inne legendy głoszą, że na biskupa a nawet króla), który w trwodze wielkiej zaczął się modlić i wzywać pomocy wszystkich świętych. I o dziwo niebiosa odpowiedziały, na drodze zjawiła się odsiecz. Oto na potężnym rumaku siedział zakuty w zbroję rycerz. Banda zbójów wpadła w panikę i uciekła w popłochu. Widząc, co się stało i że sami święci ściągnęli na ziemie rycerza, zbójcy poszli po rozum do głowy i postanowili porzucić zbójeckie rzemiosło. Jako zadośćuczynienie za zgromadzone skarby, ufundowali miasto Szydłów. Jednocześnie na wzgórzu, pod którym mieli swoją zbójecką pieczarę, zbudowali kościół pw. Wszystkich Świętych. A to po to, by uhonorować ich interwencję i sprowadzenie ich na dobrą drogę.
Zamek królewski w Szydłowie
Jeśli na hasło „zamek królewski” pod powiekami widzicie strzeliste wieże, potężne mury i ociekające bogactwem wnętrza… to nie to miejsce! Zamek królewski w Szydłowie jeszcze do niedawna był tak zwaną trwałą ruiną. Dopiero niedawno został zadaszony i oddany we władanie turystom. Nie znaczy to jednak, że nie jest interesujący! Wręcz przeciwnie! Bo po pierwsze, to że jest prosty i surowy pokazuje, jak wyglądały królewskie rezydencje w średniowieczu. I to stanowi o unikatowości szydłowskiej królewskiej rezydencji. Bo wiele zamków królewskich ewoluowało. Przez wieki było przebudowywane, przekształcane w kolejne style architektoniczne, to Szydłów trwał takim, jaki był zbudowany. Tylko… niszczał.

I pierwotnie zamek składał się rzecz jasna z większej liczby budynków. To co przetrwało do dziś, to zaledwie jeden budynek czyli dom południowy. Został wzniesiony na polecenie Władysława Jagiełły pod koniec XIV wieku. Dla bardziej szczegółowego opisu warto wspomnieć, że tuż obok istniał dom północny, który wzniesiono za panowania Kazimierza Wielkiego. Niestety nie zachował się do dziś i obecnie w tym miejscu stoi… sala gimnastyczna. I jak przystało na średniowieczny zamek, także i ten miał stołp, czyli wieżę ostatniej obrony, gdzie załoga zamku chowała się, kiedy wróg wdarł się na zamek. Ostatnie miejsce obrony w oczekiwaniu na odsiecz. Cóż, do dziś wieża nie przetrwała.
Za to w zachowanym budynku, w przyziemiu zachowały się piece hypokaustyczne, które ciepłym powietrzem ogrzewały znajdującą się powyżej salę tronową. I jak już jesteśmy w tej sali, warto przyjrzeć się oknom. Bo są one zrobione „na odwrót”. Zazwyczaj zdobienia znajdują się na zewnątrz, a tu by podkreślić splendor miejsca, zdobienia okienne skierowane zostały do środka. Poza tym zachowały się też głębokie wnęki okienne, w których kiedyś siadywano i prowadzono rozmowy. Albo po prostu podziwiano z nich okolicę. Kiedyś na pewno były pięknie ozdobione, jak te z wieży książęcej w Siedlęcinie. Cóż, kolejna rzecz, która nie przetrwała próby czasu.

Spacerując po rozległym dziedzińcu można wejść na mury oraz obejrzeć drewniany poczet królów polskich. W ramach biletu możecie też wejść do budynku zwierającego muzeum zamków królewskich. W środku znajdziecie ekspozycję z makietami nie tylko zamku szydłowieckiego, ale także innych. Zobaczymy tu miejsca znane nie tylko z Polski, ale także Europy. Dla przykładu jest tu część o krzyżakach, zatem zamek w Malborku rzecz jasna jest, ale jest też pobliska Wiślica, która dawniej często gościła królów, zobaczymy tu też krakowski Wawel, ale także odległy Akwizgran i wiele, wiele innych.

Mury obronne wraz z Bramą Krakowską
Jeśli kojarzycie Kazimierza Wielkiego, to może nie biegał po Szydłowie osobiście z kielnią, ale jedno z miast, które zostawił murowane, to właśnie Szydłów. Mury obronne okalające miasto, zostały wybudowane na jego polecenie. A były to nie lada fortyfikacje, bo ich całkowita długość liczyła 1,2km, przy grubości dochodzącej do aż 1,8 metra. Jak można się domyślić potrzeba było na to kolosalnej ilości budulca. Ale dzięki temu wysiłkowi bezpieczny był teren o powierzchni aż 7 hektarów, jakie stanowiło dawne miasto.

Niestety potęga tych murów stała się też ich przekleństwem. Oto w roku 1822 w dzienniku urzędowym województwa krakowskiego ukazało się ogłoszenie, że mury miejskie w Szydłowie można kupić. Dosłownie! Ale nie po to, by je utrzymywać jako atrakcję turystyczną (kto wtedy znał takie pojęcie?), ale po to, by je rozebrać na budulec. Cenę określono na 1867 zł i 35 groszy. Na szczęście chętny się nie znalazł i to pomimo tego, że cena została obniżona. Niestety znaleźli się chętni na dwie z trzech bram, które bezpowrotnie zniknęły. Ocalała tylko Brama Krakowska.
Do dziś przetrwało 680 metrów dawnych murów, czyli może i sporo, ale na pewno nie jest to pełen obwód, zatem to polskie Carcassonne to jednak sroga przesada. Co nie umniejsza zbytnio szydłowskim murom, bo po pierwsze są nasze, po drugie przez Kazika Wielkiego ufundowane i po trzecie nie trzeba się tułać na drugi kraniec świata, by je obejrzeć 🙂 Wspaniały, imponujący zabytek!

Kościół pw. Wszystkich Świętych
Zanim przyjechałem, nie miałem pojęcia, co to za skarby kryją się w kościele pw. Wszystkich Świętych w Szydłowie. Niby coś wiedziałem o polichromiach, że są i są ładne, ale że to TAKI zabytek i tak piękny, to tego się nie spodziewałem.
Mały, niepozorny kościółek, trochę odrapany. Przeszlibyście obok i nawet za bardzo nie zwrócilibyście uwagi na niego. Ja też nie.

Bo w środku świątyni ogląda się inny świat. Wchodzę do świątyni i widzę „Biblię dla ubogich” czyli po łacinie „Biblia pauperum” A co to takiego ta „Biblia Pauperum”? To obrazkowa forma opowiedzenia biblii, bo jak łatwo się domyślić, w czasie kiedy powstawały te polichromie czyli około roku 1370!, czytać i pisać potrafiła tylko nieliczna, uprzywilejowana garstka ludzi. Zazwyczaj rzecz jasna duchownych. Dlatego aby także plebs mógł zrozumieć Pismo Święte, w wielu kościołach na ścianach malowano sceny biblijne. Dzięki nim także ludzie niepiśmienni mogli mieć kontakt ze Słowem Bożym.

Nie liczcie, że malowidła to feeria barw, bo tak nie jest. Mamy tu czerwone tło a na nim biel i czerń, które to kolory budują poszczególne sceny. A co na nich widzimy? Np. na północnej ścianie widnieje scena Sądu Ostatecznego gdzie Chrystus w towarzystwie Apostołów, świętych i Maryi góruje nad ludem. Na innych ścianach mamy np. ofiarowanie Chrystusa w świątyni, nad prezbiterium widać scenę Siedmiu Grzechów Głównych. Oto postaci siedzące na zwierzętach uosabiających grzechy zbliżają się do paszczy Lewiatana. Wierzcie mi, że jeśli jesteście historykami sztuki lub lubicie średniowieczną sztukę sakralną, można tu spędzić całe godziny.

A coś o samym kościele czyli jego krótka historia. Konkretnej daty budowy nie ustalono, ale powstanie świątyni to początek XIV wieku. Całkiem prawdopodobne jednak, że kościół powstał wcześniej i to co widzimy obecnie wchłonęło poprzednią, starszą świątynię. Początkowo bryła była jeszcze prostsza niż dziś, bo składała się z prostokątnej nawy, która połączona jest z prezbiterium. Dopiero później dobudowano zakrystię oraz przedsionek. Co najciekawsze, to w którymś momencie polichromie zostały zakryte tynkiem! Dopiero pożar dachu kościoła w 1944 spowodował, że tynk odpadł i odsłonił pierwotne zdobienia ścian.
Synagoga. Tyle pozostało po szydłowskich Żydach
Legenda głosi, że pierwszą synagogę w Szydłowie ufundowała Esterka. A to nie kto inny tylko wg legendy kochanka króla Kazimierza Wielkiego. Ale takich legend o wpływach Esterki jest wiele, bo związana jest także z Kazimierzem Dolnym. Kto wie, może jej wpływy u wpływowego kochanka były tak duże, że w wielu miastach dokonywała fundacji? Tak czy inaczej ta synagoga, która dziś stoi w Szydłowie zbudowana została w latach 1534-1564. I myliłby się ten, kto powiedziałby, że to zwyczajna bożnica.

Wystarczy spojrzeć, by zorientować się, że to budynek nietypowy. Okazuje się, że synagoga miała też funkcje obronne. Spójrzcie na wysoko umieszczone okna! A także na grube mury, kiedy będziecie wchodzili do środka.
Cóż, dziś wnętrze jest dość skromne i znajduje się w nim muzeum, w którym wystawione są przedmioty związane z judaizmem. Przykład? Chociażby Tora.
Ale nie zawsze było tu ascetycznie, bo podczas remontu synagogi w XVIII wieku wnętrze ozdobiły piękne polichromie. Niestety nie zachowały się do dziś. A że musiały być piękne, można się domyślać po tym, że tworzył je ten sam artysta, który ozdobił synagogę w Pińczowie. Tam nie zachowała się w całości, ale w części wystarczającej, by widzieć i nie musieć sobie wyobrażać.


Jednak będąc we wnętrzu zwróćcie uwagę nie tylko na tablice z historią szydłowskiej społeczności żydowskiej, ale także piękny Aron-Ha-Kodesz czyli miejsce, w którym przechowywano Torę.
Zaś przy samym wejściu, tuż przy drzwiach znajduje się skarbona. Niegdyś była w każdej synagodze i rzecz jasna służyła do składania datków. A dlaczego o niej piszę? Otóż jest naprawdę pięknie zdobiona i udało jej się przetrwać. Spójrzcie tylko na polichromię i ręce ułożone w geście błogosławieństwa.
Inne atrakcje Szydłowa
Ale to co opisałem powyżej, to nie wszystkie atrakcje Szydłowa, bo miejsc do zwiedzania jest tu zdecydowanie więcej.
Jednym z najstarszych jest niewątpliwie kościół św. Władysława. fundatorem był wspominany tu już kilkukrotnie król Kazimierz Wielki. Ale ciekawostką jest to, że ta świątynia to w zasadzie jedna wielka łapówka, jeśli nie do Boga, to kierowana do ówczesnych hierarchów kościelnych. Otóż ponieważ Kazimierz prowadził się oględnie mówiąc dość swobodnie (vide żydówka Esterka) i w jego sypialni lądowała co i rusz nowa białogłowa, byli tacy, co głośno to krytykowali.

Jedną z takich osób był ksiądz Marcin Baryczka. Na królewski rozkaz Baryczka został nocą utopiony w Wiśle. Jako dar przebłagalny władca obiecał ufundować kilka kościołów. Tak głosi legenda.
A sam kościół? Cóż, w środku nie jest to coś, co zostanie Wam na długo w pamięci. Raczej puste wnętrze i jeśli nie jesteście historykami sztuki (ciekawy i stary ołtarz) lub architektami (budowla z około 1355 roku), to nic tu na kolana nie powala.
Kolejnym miejscem wartym przynajmniej rzucenia okiem jest Kościół i szpital św. Ducha. Miejsce może niezbyt ciekawe na pierwszy rzut oka, bo w zasadzie to raptem kamienne mury. Ale jednak warto tu zajrzeć, bo drzewiej była to świątynia, ale także szpital dla starych i ubogich. Chociaż pewnie bardziej adekwatną nazwą oddającą funkcję byłoby nazwanie tego miejsca przytułkiem dla ubogich.

A na rynku obok ratusza stoi klatka. To też specyficzna atrakcja turystyczna, mająca przypominać o tym, jak dawniej wymierzało się sprawiedliwość w miastach. Skazani za mniejsze przewinienia, byli wsadzani do takiej klatki, by lokalna społeczność mogła ich wydrwić i wyżywać się rzucając w skazańców, czym mieli ochotę.

Szydłów – historia od wielkości do upadku
O tym, że Szydłów istniał jako miasto, wiemy już z kroniki Jana Długosza. Odnotował on nazwę miejscowości w kontekście najazdu Tatarów. Jedna z bitew odbyła się bowiem koło wsi Chmielnik koło Szydłowa. Następnie król Władysław Łokietek w roku 1329 sprzedał wójtostwo w Szydłowie mieszczaninowi Zammeloniemu. Jak widać nie była to byle jaka miejscowość, lecz posiadała prawa miejskie.

Jednak prawdziwa rewolucja zaczyna się dziać dzięki jednemu z największych polskich władców czyli Kazimierzowi Wielkiemu. Król włącza Szydłów w budowaną przez siebie sieć obronnych zamków i fortyfikacji. Dzięki temu miasto zostaje ogrodzone murami obronnymi z trzema bramami, a dodatkowo powstaje w nim ceglany kościół.
Szydłów jednocześnie bogaci się, bo leżąc na szlaku prowadzącym do stołecznego Krakowa, czerpie z tego zyski. Powstają liczne cechy z których chyba najznacznejsi byli sukiennicy. Ale prężnie działały też cechy: mieczników, kowali, wędzidlarzy, stelmachów, siodlarzy, garncarzy… było ich naprawdę wiele, bo i miasto miało wielką powierzchnię wewnątrz murów (aż 7 hektarów!).
Osiągnięciem podkreślającym wielkość i bogactwo miasta był fakt, że rzemieślnicy miejscy złożyli się i ufundowali w mieście wodociąg. Woda czerpana była z przepływającej pod murami rzeki Ciekącej i podnoszona na poziom miasta za pomocą czerpakowego koła wodnego. Za używanie wodociągu trzeba była rzecz jasna płacić, ale pieniądze te szły na opłacenie rurmistrza. A rurmistrz był specjalistą, który dbał o wodociąg – tak dzisiejszy hydraulik. Co więcej, Szydłów dzięki wodociągowi miał nawet publiczne łaźnie! Czyli kiedy inne miasta śmierdziały, tu można było dbać o higienę.

Pod koniec XVI wieku według kronik Szydłów liczył 710 mieszkańców. W sumie mniej niż obecnie potrafi mieszkać w blokach z wielkiej płyty.
W kolejnych dziesięcioleciach miasto nawiedziły dwa pożary. Potężny cios zadał też tak zwany potop szwedzki. Szwedzi wywozili na potęgę wszystko, co się dało, a czego nie wywieźli, to spalili. Wodociąg i łaźnia legły w gruzach. I o ile przed potopem miasto liczyło 1700 mieszkańców, to z zawieruchy wojennej żywych wyszło raptem 350 mieszczan. Humanitarna tragedia.
Od tej pory zaczął się upadek Szydłowa.
Ostateczny cios zadała druga wojna światowa. Żydzi, którzy liczyli znaczną część mieszkańców (30%) zostali eksterminowani przez Niemców, a przechodzący tędy front w latach 1944/45 znacząco uszkodził tkankę miejską.
Dlatego kiedy dziś będziecie spacerowali po rynku, na pewno zobaczycie, że większość kamienic to powojenne, brzydkie „klocki”.
Szydłów. Czy warto?
Jeśli zastanawiacie się, czy warto przyjechać do Szydłowa, odpowiadam: TAK, warto! Opisane wyżej zabytki i atrakcje, na pewno są warte uwagi i zwiedzanie Szydłowa nie będzie czasem zmarnowanym. Zresztą przecież średniowieczne polichromie nie występują na każdym rogu i w każdym mieście. Są tylko w kilku miejscach w Polsce jak np. w katedrze w Sandomierzu i pięknej kaplicy w Lublinie.
Ale jeśli nie interesują Was zabytki, to do Szydłowa warto przyjechać na Święto Śliwki!
Jest to unikatowy festyn poświęcony skarbowi lokalnej ziemi czyli śliwce, która jest tu powszechnie uprawiana. Wtedy zjecie i wypijecie wszystko, co ze śliwki można zrobić. Od słodyczy, po alkohol, bo kto odmówi śliwowicy?!
Na szczęście jednak dla łasuchów sklepik w starym ratuszu oferuje wyroby ze śliwki przez cały rok.
Szydłów – dojazd i parkingi
Po pierwsze pewnie część osób zastanawia się, gdzie jest ten Szydłów. Otóż Szydłów znajduje się raptem 50km na południowy-wschód od Kielc. Niestety nie ma tu doprowadzonej linii kolejowej, zatem trzeba liczyć na lokalne busy lub po prostu przyjechać własnym samochodem.
Z zaparkowaniem nie będziemy mieli problemu, bo spory parking jest tuż przy murach miejskich, blisko rynku i znajduje się przy kościele św. Władysława.
Drugi, większy znajduje się przy skrzyżowaniu drogi przelotowej z ulicą Staszowską. Na pewno z parkingiem i zaparkowaniem nie będziecie mieli problemu.

Nocleg i hotel w Szydłowie
Cóż, baza noclegowa w mieście jest gorzej niż słaba, ale też zapotrzebowanie jest raczej niewielkie. Jedyny hotel, jaki udało mi się namierzyć to Gospoda Rycerska, w której są oferowane także noclegi. Fakt, że ceny tu są niskie a standard ok.
Drugą opcją na nocleg jest Siedlisko Vincent około 3,5 km od miasta. Jeśli macie samochód, to nie będzie to dla Was problemem. A jeśli szukacie spokoju, kochacie wino i chcecie oderwać się od otaczającego świata, to wybierzcie Winnicę Avra.
Degustacje wina, plantacje winorośli. Miejsce w sam raz na odpoczynek, mało jest podobnych w Polsce.
Pisząc ten artykuł korzystałem z informacji zawartych na oficjalnej stronie miasta Szydłów oraz tabliczek informacyjnych przy poszczególnych zabytkach.
3 komentarze
Witaj Pawle,
na co dzień nie czytam blogów podróżniczych, ale przy planowaniu i w trakcie wyjazdów jest to dla mnie główne źródło informacji. Twój blog był dla mnie dużą pomocą przy wyjazdach na Bałkany i do Gruzji.
Teraz piszę w trochę innej sprawie, o poradę od bardziej doświadczonego podróżnika (swoją drogą, sam się tak nie określam – swoje wyjazdy nazywam właśnie „wyjazdami” lub „wycieczkami”, wg mnie podróż powinna trwać kilka miesięcy a nie 1-2 tygodnie 😉 ).
Otóż: co sądzisz o nocowaniu w hostelach będąc po 30? Ze względów finansowych i logistycznych (dogodne lokalizacje) to dla mnie najlepsza opcja. (Btw. teraz zauważyłem, że zwłaszcza na Zachodzie również hostele BARDZO podrożały, ale nadal są wyraźnie tańsze od pokoi 1 osobowych – przykładowo patrzę teraz na Paryż na bookingu – łóżko w wieloosobowym najtańsze ponad 200, a jedynka ponad 400!!!).
Wracając do pytania – co myślisz o tym wieku? Akurat ostatnio nocowałem w kilku hostelach, gdzie jednak dominują osoby 20 – 25, ew. do 30, starsi się zdarzają pojedynczo.
Witaj Grzegorzu,
Co tu dużo mówić, zastałeś mnie na urlopie, stąd odpowiedzi u mnie są wolniejsze.
Ale ad rem co to hosteli:
Ostatni raz w hostelu spałem w Lublianie i to ładne kilka lat temu. Właśnie dlatego, że było taniej, kilkukrotnie taniej niż gdzieś jedynka.
I tak sala zbiorowa koedukacyjna na jakieś 8 osób. Zatem idę spać, a tu okazuje się, że gość z pozycji dwa łóżka dalej chrapie jak sto pięćdziesiąt. Kolejny gość wrócił o 1:30 narąbany jak stodoła i rozbija się po pokoju w poszukiwaniu czegoś i głośno komentuje jak to nawalony.
W międzyczasie wróciła parka, którą wzięło na amory i nie byli zbyt cicho. A wisienką na torcie był gość, który około 5:30 zaczął się pakować, bo na lotnisko jechał i szeleścił wszelkimi możliwymi reklamówkami.
Szczerze? To był ostatni raz, w którym mieszkałem w hostelu w sali zbiorowej. I nie dlatego, że mając już ponad 40 lat źle się tam czuję, ale chyba jestem już w takim wieku, że po prostu chcę i muszę się wyspać. Po prostu.
Chociaż jednocześnie jak patrzę na aktualne ceny noclegów, to zastanawiam się, czy nie zaryzykować ponownie i liczyć, że tym razem trafię na lepszy skład w hostelowym pokoju i jednak się wyśpię.
Bo dobre wspomnienia z hosteli też mam. Tylko.. zawsze istnieje ryzyko.
A ja tak bardzo cenię sobie prywatną łazienkę, do której zawsze mogę wejść 🙂
Dzięki za podzielenie się obserwacjami. Mam podobne spostrzeżenia. Dla mnie raczej mniejszym problemem są wracający w nocy, bo zazwyczaj dość szybko się kładą, natomiast chrapanie (albo ostatnio kasłanie) potrafi mnie niemal całkowicie pozbawić snu. Dopiero niedawno wpadłem na korzystanie z zatyczek, ale czasem nie wystarczą.
Tok temu w Turcji z powodu dostępności w danych lokalizacjach korzystałem na przemian z hosteli i jedynek i odczułem różnicę w wygodzie, choćby zaczynając od niby drugorzędnej rzeczy jak trzymanie bagażu.
Natomiast, nadal korzystając z hosteli, ostatnio bardziej zwracam uwagę na średnią ocenę (na Bookingu). Kiedyś najbardziej liczyła się cena (lokalizacja swoją drogą zawsze), ale po zwłaszcza dwóch tragicznych noclegach, mam minimalne wymagania: kuchnia, gniazdko przy łóżku, najlepiej z zasłonką i lampką, średnia ocena powyżej 8.
Dokładniej też przeglądam opis i komentarze (zwłaszcza negatywne), szczególnie po jednym doświadczeniu gdzie nie doczytałem i nie było nie tylko kuchni, ale żadnej przestrzeni oprócz ciemnego ciasnego pokoju na poziomie piwnicy – po dotarciu tam po dobie podróży byłem dosłownie załamany (ale na plus jednak gniazdko, lampka i zasłonka 😉 ). Chociaż generalnie raczej trafiam dobrze i faktycznie – poza skrajnymi przypadkami jak powyżej, główną niedogodnością w hostelach są uciążliwi „współlokatorzy”, na szczęście te sytuacje są raczej w mniejszości.
A jaki kierunek tym razem obrałeś? Udanego wyjazdu, jeśli jeszcze trwa.